poniedziałek, 20 lipca 2015

Makaron po indonezyjsku czyli mała egzotyczna ściema rodzinna.



Była niedziela. Nie mieliśmy nic na obiad i wielką ochotę, żeby zjeść coś egzotycznego. Zrobiliśmy myślowy przegląd znanych nam, gwarantujących pewną jakość i wartych grzechu „Chińczyków”, od których można by przywieźć jakieś dania. Wszyscy byli mniej czy bardziej odlegli i wymagali niestety dłuższej lub krótszej podróży samochodem, tymczasem padał deszcz i nie chciało nam się wychodzić z domu. 
W dodatku w lodówce mieliśmy pełno różnych zapasów, zamrożonego mięsa, warzyw itp. I wtedy podjęłam następującą decyzję. Powiedziałam mojemu mężowi, że zrobię mu makaron po indonezyjsku.   
Wielokrotnie mi opowiadał, że jadł dania indonezyjskie w Amsterdamie, gdzie ze względu na kolonialną przeszłość Holandii w tym akurat regionie, ta kuchnia jest bardzo obecna. I że bardzo mu smakowała. W Warszawie (gdzie niby w sensie kulinarnym mamy już wszystko), akurat kuchnia indonezyjska niestety nie jest właściwie zupełnie reprezentowana więc prawdę mówiąc nie miałam o niej zielonego pojęcia. Nie miałam też żadnej książki kucharskiej wspominającej o kuchni indonezyjskiej.
Było to więc oczywiście kłamstwo ale z rodzaju naprawdę niewinnych. Czy zresztą tak zwana „bezwzględna prawda” zawsze w naszym życiu jest najpotrzebniejsza? Lubimy poważne artystyczne kino, które niekiedy opowiada nam tak zwaną smutną prawdę o życiu, ale nie oszukujmy się; kiedy chcemy odpocząć, wolimy komedię, czy komedię romantyczną, albo jakikolwiek inny film w sposób zabawny przedstawiający rzeczywistość i kończący się banalnym „happy endem”. Czyli pewnego rodzaju kłamstwem. Kino w znakomitej większości i właściwie od początku swego istnienia, to przecież tak naprawdę, sztuka kłamstwa, zmierzającego jednak głównie do tego, żeby nam zrobić przyjemność. Często podobnie zresztą jest w życiu; czy jakakolwiek kobieta woli usłyszeć brutalną prawdę na temat swojej sylwetki, cery albo fryzury czy raczej miłe jej sercu komplementy, nawet jeżeli są zupełnie fałszywe? Myślę że odpowiedź jest oczywista. 

Krótko mówiąc doszłam do wniosku, że w tej sytuacji kłamstwo kulinarne, będzie bardziej opłacalne niż prawda. W zamrażalniku znalazłam paczkę mielonego mięsa, jedną z tych, które przygotowuje nam moja mama. Mama mieszka w niewielkiej miejscowości w Wielkopolsce i uważa (poniekąd słusznie), że mięso z małych niezależnych ubojni, w których się zaopatruje, jest czystsze i zdrowsze od tego, które kupujemy w sklepach w Warszawie. 
Z niezłomną konsekwencją przy okazji każdej wizyty, zaopatruje nas więc w liczne paczuszki przygotowanych wcześniej mięsnych mrożonek i to w takiej ilości, że nie mamy szans ich właściwie do następnej wizyty przejeść. 
Nie wiem czy mielone mięso, zwłaszcza wieprzowe używane jest w kuchni indonezyjskiej. Podejrzewam, że raczej nie, bo jest to, o ile dobrze pamiętam, kraj w większości muzułmański, więc wieprzowe mięso jest w nim zapewne z powodów religijnych zakazane. 
Ale jak kłamać to na całego. :)

A oto mój przepis na mój makaron po indonezyjsku, który z Indonezją ma jak przypuszczam, poza fałszywą nazwą, niewiele wspólnego.
Rozmroziłam paczką mielonego mięsa od mamy. Następnie położyłam je na patelni i zaczęłam podsmażać doprawiając tajskim sosem rybnym „nuoc mam” oraz sosem Worcester. Posypałam też mięso kolendrą w ziarenkach i kolorowym pieprzem. Następnie wyjęłam z lodówki zgromadzone warzywa; brokuł, cukinię i bakłażana. Brokuł pokroiłam na małe gałązki i wrzuciłam na dwie minuty do wrzątku. Cukinię i bakłażana pokroiłam w plasterki przekrojone na pół i dorzuciłam do mięsa na patelnię. Dodałam do tego jeszcze jedną pokrojoną na azjatycki sposób cebulę (nie w poprzek tylko wzdłuż). Całość przyprawiłam sojowym sosem indonezyjskim (bywa dość często w sklepach LIDL). Po chwili dorzuciłam sparzone cząstki brokułu i całość przyprawiłam azjatyckim sosem słodko kwaśnym, (zakupionym w sklepie z jedzeniem orientalnym w Hali Mirowskiej), ale w ilości minimalnej, czyli tak ażeby nie zdominował całości dania, tylko nadał mu podskórny nieoczywisty smaczek. 
Gdy danie „doszło” posypałam je jeszcze znalezioną w szufladce indyjską przyprawą Tandori Masala. Ale w końcu Indonezja to jak sama nazwa wskazuje „Indie na wsypach”.(Nazwa Indonezja wywodzi się z dwóch greckich słów: Ἰνδός Indos – "indyjski" i νῆσος nesos – "wyspa".). Do tego ugotowałam  makaron SOBA (cienki brązowo-szary makaron z mąki gryczanej). 
Całość podałam w metalowej misce, której zwykle używamy do mieszania spaghetti.

Mąż oczywiście nie dał się nabrać, ale danie bardzo mu smakowało. Nie ukrywam, że mnie też. 

Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęć, musicie uwierzyć mi na słowo ;)


poniedziałek, 18 maja 2015

Na talerzu krem ze szparagów a w głowie ciągle maj...

Maj..dla mnie najpiękniejszy z miesięcy.Wiosna już na dobre zagościła w okolicy. Drzewa nie wiadomo kiedy rozpostarły swoje zielone korony.. Ptaki coraz głośniej i coraz wcześniej śpiewają pod oknem. Coraz wcześniej się budzę, coraz mniej śpię... Wieczorami uwielbiam zasiadać na balkonie albo w kawiarnianych ogródkach. Nie szkodzi , że  trzeba jeszcze otulić się kocem..  
Brzeg Wisły sprzyja nocnym nasiadówkom a miasto wieczorami tętni życiem.
Kwitną kwiaty a od ich zapachu kręci się w głowie.



 Stragany nieśmiało zapełniają się warzywami.. 





Maj to sezon na szparagi. Pojawiają się szybko i równie szybko znikają, dlatego warto ten krótki czas wykorzystać na to, by się nimi nacieszyć.
Kolejny raz skosztujemy ich przecież dopiero za rok..





Szparagi mają niesamowite wartości odżywcze. Są skarbnicą witamin i składników mineralnych takich jak kwas foliowy, witamina C i E oraz beta-karoten. Zawierają wapń, fosfor, potas i wiele innych potrzebnych naszemu organizmowi składników. 
Są też podobno wspaniałym afrodyzjakiem. :)
wspomagają kobiety karmiące piersią i odchudzają, ponieważ w 100 g zawierają tylko 18 kcal. Ponadto szparagi są jednym z najskuteczniejszych afrodyzjaków.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/szparagi-wlasciwosci-odzywcze-i-lecznicze-jakie-witaminy-i-mineraly-za_41480.html

W tym roku zajadam się jednak przede wszystkim kremem z białych szparagów. Poniżej podaję przepis. Sycąca, zdrowa zupa, również dla  wegetarian. 

1 pęczek szparagów białych
3 sztuki średnich ziemniaków
1 por
1 łyżka masła
ok 3/4 l bulionu warzywnego
szczypta gałki muszkatołowej
sól, pieprz
świeży koperek

Szparagi obierz i pokrój na  2-3 cm kawałki. Ziemniaki obierz i pokrój w kostkę. 
W garnku podgrzej masło i zeszklij na nim por, dorzuć do niego pokrojone ziemniaki i szparagi. Wlej bulion i gotuj na małym ogniu aż wszystkie warzywa będą miękkie (około 1 godzinę). Następnie wszystko zblenduj, dodaj do smaku sól, pieprz i szczyptę gałki muszkatołowej. 

Podawaj z posiekanym na drobno świeżym koperkiem.


 Smacznego!

niedziela, 29 czerwca 2014

czerwcowy deszcz..

Rok temu zaczęłam pisać bloga. Dla samej siebie. Mając w głowie pomysły na wpisy kulinarne i nie tylko... Chciałam pisać o tym, co mnie zachwyca, co sprawia, że się uśmiecham i co mnie relaksuje..
Życie szybko zweryfikowało mój pomysł. Moje życie zawodowe przyśpieszyło, zaczęłam dużo i intensywnie pracować a blog zszedł na plan dalszy..
Spełniam się w pracy, odnoszę sukcesy a bloga bardzo mi brakuje..  Ciągle mam nadzieję, że wrócę do pisania.  o tym jak karmię moich bliskich :)

Okres wakacji to w mojej pracy spokojniejszy czas, więc możecie się spodziewać nowych wpisów. :) Na razie jednak staram się wyhamować, złapać równowagę po naprawdę trudnych tygodniach.. Dziś w Warszawie pada deszcz a ja siadam przy oknie i po prostu patrzę, jak kropla za kroplą spływa po szybie...
Deszcz daje mi bezpieczeństwo...., że nic nie muszę... bo intensywnych tygodniach muszę mieć pretekst do leniuchowania :) A więc ciepła herbata, książka i deszcz.. Jest pięknie!!!






zdjęcia z internetu

niedziela, 9 marca 2014

Zdrowo - Sałatka z kaszą jaglaną i łososiem



Kilka ostatnich tygodni to nowa paca, nowi ludzie wokół, próby by załagodzić spory i konflikty między nimi, branie odpowiedzialności za swoją pracę. Uczenie się nowych rzeczy, czerpanie z nich przyjemności, zmaganie się ze swoimi słabościami ale też pierwsze sukcesy! a jak! :)

Każdy dziań to pewnego rodzaju walka o równowagę miedzy obowiązkami a błogą nieśpiesznością :) Udaje mi się to raz lepiej raz gorzej. Dbam przede wszystkim o dobry sen, staram się mimo wszystko zasypiać przed 23, no chyba że zapomnę się przy książce albo oglądając House of Cards  :)


fot. Internet 




Ciągle jednak nie zapominam o dobrym jedzeniu :) Zwracam uwagę na to co jem, gdzie jem i o jakich porach.. Tak, grzeszki w tej kwestii też popełniam.. najczęściej wieczorem, po ciężkim dniu.. fajnie zasiąść przy stole:) Jeśli planuję dłużej być poza domem, przygotowuję sobie coś pożywnego i to jest właśnie sedno.. Tu doskonale sprawdza się kasza.
Moim ostatnim odkryciem jest kasza jaglana. Absolutnie najlepsza z kasz i chyba najbardziej zdrowa ;) Nie chcę się tutaj rozpisywać na temat jej właściwości, nie jestem w tej dziedzinie ekspertem. Odsyłam do innych miejsc by dowiedzieć się więcej. Polecam http://smakoterapia.pl/ dla absolutnie najzdrowsza strona :) Czekam na warsztaty jaglane ze Smakoterapią, niestety ciągle jestem na liście rezerwowej..
Tymczasem jednak sama eksperymentuję z przepisami. Dodaję coś od siebie. Kaszę polecam każdemu, kto chce spróbować czegoś nowego w swojej diecie bez narażania swojego zdrowia :)




Z eksperymentu powstała sałatka z kaszy jaglanej i wędzonego łososia. 

Do ugotowanej i wystudzonej kaszy dodałam pokrojonego w cienkie paski wędzonego łososia. Dodałam pół czerwonej cebuli, pokrojonej w cieniutkie piórka oraz kilka kaparów i drobno pokrojonego ogórka konserwowego. Do całości dodałam poszatkowaną kolendrę, jeśli jej nie macie może być natka pietruszki. Całość skropiłam lekko cytryną i posoliłam.

Ta sałatka jest naprawdę smaczna!i bardzo pożywna, doskonale je się w przerwie w pracy :)))

Smacznego!



czwartek, 16 stycznia 2014

Witajcie w Nowym Roku! Lepiej późno niż wcale, prawda?

Miałam pełną świadomość tego, że kiedy przestanę wrzucać regularnie posty kilka osób o mnie/ o moim blogu całkowicie zapomni. Nie zakłada się bloga po to by po kilku miesiącach jego działalności przestać  go aktualizować... No nie! Była to jednak świadoma decyzja. Moje życie z dnia na dzień diametralnie się zmieniło. Jak mówią mądrzy ludzie: pewnych propozycji się nie odrzuca. Tak też było z propozycją zawodową, którą dostałam. Z nieśpieszności, którą pieczołowicie sobie tworzyłam wokół siebie, nagle włączyłam piąty bieg by rozpędzić się do dużej prędkości.. ale o dziwo dobrze mi z tym :)

Zaniedbałam bloga kosztem właśnie nieśpiesznych chwil.. Dalej gotuję i karmię, przyjmuję gości, celebruję chwile - brak mi jednak czasu na robienie zdjęć i pisanie.. Dalej odwiedzam smaczne miejsca by zjeść coś dobrego "na mieści" z tą różnicą, ze wyciągam laptopa, by popracować albo odpisać na służbowe maile..
O dziwo, bardziej teraz dbam o to co jem. Nie wymyślam jakiś skomplikowanych dań. Postawiłam na zdrowie i prostotę. Pokochałam kasze. Wszystkie! Szperam w każdej wolnej chwili, po wirtualnej przestrzeni internetu by wyszukiwać ciągle nowe sposoby jej przygotowania. Kasza zimą rozgrzewa, dobrze wpływa na nasze zdrowie, syci i jest łatwa w przygotowaniu. Niewiele potrzeba dodatków i czasu by coś pysznego z nich skomponować. Kto wie? może niedługo podzielę się z Wami jakiś pysznym przepisem? :)

do przeczytania wkrótce! Bądźcie szczęśliwi! :)




niedziela, 15 grudnia 2013

Kurczak z brzoskwiniami

Z wielkiego zamiłowania do nieśpieszności, w ciągu pierwszych dwóch tygodni grudnia, pozostało mi głównie rozmyślanie o tym jak można ułożyć swoje życie tak, by nieśpieszności nie zapominać, by ciągle ją gdzieś celebrować. Tak już czasem bywa, że nasze życie w jednej chwili przyśpiesza i zmienia się nie do poznania. Różne są tego przyczyny. Ważne jednak by nie zwariować, i nie poddać się bezwiednemu biegowi.. Czasami gdy jadę metrem do pracy i widzę tłum śpieszących się ludzi, przystaję, biorę głęboki oddech i ruszam wolniejszym krokiem. Nie chce biec! Nie zgadzam się na to! Kocham nieśpieszność! 

Zdecydowanie mniej teraz gotuję. Mniej bywam w domu, zmienił się mój rytm. Ale zdarzają się taki chwile, kiedy przygotowuję posiłki - muszę przecież jeść, to właśnie podczas tych chwil  jestem najbardziej spokojna. Przygotowywanie posiłków i ich spożywanie wymagam bowiem czasu i spokoju. Przynajmniej dla mnie to jest bardzo ważna sprawa. Nawet jeśli gotuję  "szybkie danie" nie robię tego na tzw biegu. 

Kurczak z brzoskwiniami to danie wg przepisu Husbanda. Jest bardzo proste a na dodatek zaskakuje bogactwem smaków. Dobre zarówno na obiad dla rodziny ale też na przyjęcie gości, zwłaszcza tych niezapowiedzianych. Warto mieć zatem w swoich zapasach puszkę brzoskwiń.  :)




Potrzebna będzie Ci (jeśli gotujesz dla dwóch osób):

jedna podwójna pierś kurczaka (może być też indycza pierś, wtedy zdecydowanie nie cała i nie podwójna)
puszka brzoskwiń
śmietana kwaśna 18%
sól, curry, kardamon i ziarna kolendry
odrobina oliwy z oliwek
sok z cytryny
odrobina sosu sojowego lub sosu rybnego


Kurczaka pokrój na mniejsze kawałki, skrop sokiem z cytryny i sosem sojowym lub rybnym. Odstaw na kilka minut, żeby mięso się zamarynowało.
Po kilku minutach rozgrzej na patelni odrobinę oliwy z oliwek, dodaj kurczaka. Smaż kilka minut z obydwóch stron, posyp leciutko curry. Uważaj by kurczak nie zbrązowiał. Dodaj brzoskwinie i część syropu z nich, przez chwilę gotuj na małym ogniu. Następnie dodaj śmietanę.  Pamiętaj jednak by najpierw wymieszać ją w miseczce z kilkoma łyżkami gorącego syropu.  Dopiero wtedy dodaj  ją na patelnię.
Kiedy śmietana połączy się z sosem z patelni dodaj kilka ziaren kolendry oraz kardamonu, nie za dużo, żeby nie przeważała żadna przyprawa.
Podaj z ryżem basmati. Smacznego!




środa, 20 listopada 2013

Kaczka z rodzynkami

Uwielbiam kaczkę. Wiem, że dobrą i smaczną trudno zrobić. Często najlepszym gospodynią nie udaje się wyczarować z tego mięsa dobrej potrawy. 
Wpadły mi w ręce dwie piersi z kaczki i trochę nie wiedziałam jak się za nie zabrać. Jak przygotować soczyste kawałki tego wyjątkowe mięsa. Wpadłam na pomysł, by najpierw natrzeć kaczę przyprawami: solą, papryką ostrą (niewielka ilość) i duża ilością majeranku. Trzymałam te piersi w tych przyprawach jakiś czas dłuższy, a następnie włożyłam je do znanego Wam pewnie rękawa do pieczenia. rzadko korzystam z tego wynalazku ale pomyślałam, że piersi z kaczki obdarzone dość sporym "kaczym tłuszczem" świetnie sobie w nim poradzą. Poza tym będą zdrowsze, pieczone bez dodatkowego tłuszczu. Nie miałam w domu ani jabłek ani pomarańczy by nadać tej potrawie owocowy wymiar. Zdecydowałam się na rodzynki, które najpierw moczyłam przez kilka minut w letniej wodzie. Dodałam je do kaczki w dość dużej ilości. Lubię przełamywać smaki.

Kacze piersi piekłam w rękawie około pół godziny, następnie wyciągnęłam je z niego i zarumieniłam jeszcze w piekarniku przez kilka minut.

Znów intuicja mnie nie zawiodła. Mięso było soczyste a aromat majeranku, który ususzyła moja mama, pozostawił w nim niesamowity smak..


Pierś kaczki podałam z sałatą zmieszaną z rukolą w sosie z cytryny, oliwy, cukru, odrobiny musztardy oraz sosu rybnego.